Nie warto się w ogóle rozwodzić nad tym, że riesling to najlepszy biały szczep winorośli na świecie. Jest to tzw. „oczywista oczywistość”, tak jak oczywistym jest, że gdy trafiamy na butelkę z żółtą etykietą i nazwą w cudzysłowie, to jest to „Hugel”, ambasador Alzacji i wzorzec metra. Drodzy Państwo, to oczywiste zatem, że riesling od Hugela musiał się u nas kiedyś pojawić.
Jeśli już kupować białe wino starsze niż rocznik bieżący, to najbezpieczniej wybrać rieslinga właśnie. Riesling „Hugel” 2010 potwierdza tę teorię w stu procentach, w nosie jest dość łagodne, przede wszystkim cytrusowe, z odrobiną jabłka i ananasa. W ustach raczej powściągliwe, cytrusowe i świeże o świdrującej kwasowości, zdecydowanie wytrawne i nieskomplikowane, a wręcz zaskakująco proste. Na finiszu jedynie pojawia się dysketnie mdławo – gorzkawa nuta.
Riesling od uznanego producenta nie zachwyca, ale i nie rozczarowuje. Jest to uczciwe i całkiem smaczne wino, raczej wół roboczy do ryb i chińszczyzny niż akompaniament do deliberowania nad losem świata. W swojej typowej cenie (ok 77 pln) nie do powtórzenia, ale zajrzyjcie do Almy, w lutym stał przeceniony o 50%.